Jestem mamą adopcyjną trójki dzieci, dwóch synów i jednej córki. Nasza historia jest dosyć
długa, ale pragnę się nią podzielić, ponieważ każda z adopcji była inna i przyniosła nam różne
doświadczenia.
Pierwszy raz w Ośrodku Adopcyjnym pojawiliśmy się w 2014 roku. Nie była to łatwa
decyzja, choć już w narzeczeństwie rozmawialiśmy o adopcji. Planowaliśmy dwoje biologicznych
dzieci i jedno adoptowane. Niestety, szybko okazało się, że nasze plany nie znajdują odzwierciedlenia
w rzeczywistości. Po ślubie staraliśmy się o dziecko przez długie miesiące, które zamieniały się w lata.
Zaczęliśmy szukać pomocy u różnych specjalistów, przeszliśmy masę badań i zabiegów. Nikt nie
znalazł żadnej przyczyny, a nasza rodzina dalej się nie powiększała. W końcu ponownie zaczęliśmy
rozmawiać na temat adopcji. Po 5 latach bezskutecznych starań, trochę niepewni, lecz pełni nadziei
udaliśmy się na pierwszą rozmowę do Ośrodka Adopcyjnego. Był październik 2014 roku. W Ośrodku
dowiedzieliśmy się, że wolne miejsca na kurs dla kandydatów na rodziców adopcyjnych są we
wrześniu przyszłego roku. W międzyczasie rozpoczęliśmy procedurę związaną z gromadzeniem
dokumentów, pierwszymi rozmowami psychologiczno – pedagogicznymi w Ośrodku. Pomyślałam ze
smutkiem, że przed nami kolejny rok czekania. Nie pozostało nam nic innego jak starać się dalej i po
prostu czekać. To był długi, nudny rok. Nic nowego nie wydarzyło się w naszym życiu.
W końcu otrzymaliśmy długo wyczekiwane zaproszenie i wkrótce nasz świat wywrócił się do góry nogami.
Samo szkolenie w Ośrodku Adopcyjnym wspominam bardzo miło. Poznaliśmy wspaniałych
ludzi, dużo się dowiedzieliśmy nie tylko o procedurach i potrzebach dzieci, ale także o sobie. Dla nas
była to pewnego rodzaju terapia małżeńska. Bardzo zbliżyliśmy się z mężem do siebie i nauczyliśmy
więcej ze sobą rozmawiać. W międzyczasie odbyliśmy także kurs dla rodzin zastępczych, gdyż
braliśmy pod uwagę adopcję noworodka. Obie kwalifikacje uzyskaliśmy w grudniu 2015 roku. Jeśli
chodzi o oczekiwania dotyczące dziecka, płeć nie miała dla nas znaczenia, górną granicę wieku
określiliśmy - do 5 lat.
Na telefon nie musieliśmy długo czekać. Już po 3 miesiącach od kwalifikacji dowiedzieliśmy
się o narodzinach chłopczyka, którego mama zostawiła w szpitalu. Umówiliśmy się na spotkanie, by
poznać bliżej jego historię oraz dowiedzieć się, kiedy moglibyśmy go zobaczyć i zabrać do domu.
Karta dziecka niewiele nam mówiła, ale w głębi serca czułam, że to nasz syn. Ku naszemu
zaskoczeniu, chłopca mieliśmy zabrać już dwa dni później. Najbardziej niesamowite było to, że
dokładnie za dwa dni wypadały moje urodziny. Czyż mogłam wyobrazić sobie piękniejszy prezent?
Mieliśmy tak naprawdę tylko jeden dzień na przygotowanie się do przyjęcia nowonarodzonego
dziecka. Pamiętam jak na którymś ze spotkań, mówiono nam, aby wcześniej poczytać opinie na temat
wózków, fotelików samochodowych, smoczków, butelek i innych potrzebnych rzeczy, żeby mieć już
listę wybranych modeli, tak na wszelki wypadek. Oczywiście my nic nie mieliśmy przygotowane i nie
mieliśmy pojęcia, na co dokładnie zwracać uwagę przy kupnie tych akcesoriów. Do tej pory nie wiem,
jak w ten jeden dzień udało nam się zgromadzić całą potrzebną wyprawkę.
Nasze pierwsze spotkanie to jeden z najbardziej wyjątkowych dni w moim życiu. Moje
najpiękniejsze urodziny! Kończyłam wtedy dokładnie 29 lat, a nasz syn miał dopiero 9 dni. Choć nie
wiedzieliśmy jeszcze, jak wygląda, nasza radość zdecydowanie dominowała nad obawą przed
nieznanym. Chłopiec okazał się prześlicznym niemowlęciem z bujną czupryną. Nie miałam
wątpliwości, że to nasze dziecko. Nie potrafię opisać jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa, gdy pierwszy
raz mogłam wziąć je w ramiona. Pielęgniarka pokazała nam jak zmieniać pieluszkę oraz przekazała
wszystkie zalecenia odnośnie karmienia i pielęgnacji niemowląt. Muszę przyznać, że mimo braku
doświadczenia, szło mi naprawdę dobrze i wiele rzeczy robiłam instynktownie. Czułam się taka dumna
jako mama. Oczywiście co jakiś czas pojawiały się chwile zwątpienia, zmęczenia, poczucia, że jednak
nie spełniam się tak, jak powinnam. Wtedy z pomocą przychodził mój mąż, który powtarzał, że jestem
najlepszą mamą na świecie.
Początkowo byliśmy rodziną zastępczą dla chłopca, gdyż jego biologiczna mama przez 6
tygodni miała jeszcze prawo do zmiany decyzji. Byliśmy tego świadomi, jednak realnie żadne z nas
nie brało takiego scenariusza pod uwagę. Takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Jednak po
kilku tygodniach wspólnego szczęścia, otrzymaliśmy telefon z Ośrodka Adopcyjnego z informacją, że
mama biologiczna prosi o spotkanie z synem, by móc się z nim ostatecznie pożegnać. To był szok.
Pomyślałam, że jeśli ona weźmie w ramiona to prześliczne maleństwo, to już nam go nie odda. W dniu
spotkania byliśmy kłębkiem nerwów. Na szczęście w ostatniej chwili kobieta odwołała je i zrzekła się
praw rodzicielskich. Odetchnęliśmy z ulgą, jednak jeszcze przez kilka miesięcy żyliśmy
w niepewności, ponieważ mama musiała potwierdzić swoją decyzję w sądzie. Co jakiś czas wyznaczano
kolejne rozprawy, a ona się nie stawiała. Nie mogliśmy być pewni, że synek nie zostanie nam
odebrany. Dopiero po 5 miesiącach nasza sytuacja się ustabilizowała. Mama biologiczna zrzekła się
praw rodzicielskich przed sądem, a my mogliśmy rozpocząć proces adopcyjny. Tu wszystko poszło już
bardzo szybko i za kilka tygodni byliśmy pełnoprawnymi rodzicami naszego dziecka.
Nasz synek okazał się bardzo radosnym, żywiołowym i energicznym dzieckiem. Wszędzie
było go pełno. Lubił długo spać, więc nie mogłam narzekać na nieprzespane noce. Dość późno zaczął
mówić i zgłaszać swoje potrzeby fizjologiczne. Obecnie ma 9,5 roku i buzia mu się nie zamyka.
Chodzi do trzeciej klasy, jest ciekawy świata, lubi grać w piłkę nożną. Ma problemy z koncentracją, ale
dość dobrze radzi sobie w szkole. Nie lubi czytać, potrzebuje więcej czasu, by zapamiętać tekst, ale
świetnie liczy i szybko biega. To bardzo zdolny chłopak. Pracujemy nad nim. Jesteśmy pod kontrolą
poradni logopedycznej, bo zdarzają mu się epizody jąkania, ale powoli wychodzimy na prostą. Jest
lubiany przez rówieśników oraz uważany za dobrego i życzliwego kolegę. Najbardziej cieszy mnie to,
że nadal lubi się do nas przytulać i nie boi się mówić „kocham”.
Po 3 latach od pierwszej adopcji zaczęliśmy poważnie myśleć o rodzeństwie dla naszego
syna. On sam, gdy zaczął lepiej mówić, domagał się braciszka. Gdy skończył 3,5 roku po raz drugi
udaliśmy się do Ośrodka Adopcyjnego. Wystarczyło wypełnienie kwestionariuszy z pedagogiem,
uaktualnienie dokumentów, jedno spotkanie z psychologiem i jedna wizyta domowa. Bardzo szybko
uzyskaliśmy kwalifikację. Płeć drugiego dziecka również nie miała dla nas znaczenia, choć synek
zgłaszał Paniom, że chce brata. Domyślaliśmy się, że czas oczekiwania na drugie dziecko może być
dłuższy, jednak nie spodziewaliśmy się, że będzie to trwało aż 2 lata. Co jakiś czas mąż dzwonił do
Ośrodka i przypominał o naszej gotowości, ale ciągle słyszeliśmy, że mamy uzbroić się w cierpliwość.
W międzyczasie wybuchła pandemia i wszystko zostało zawieszone. Ośrodek pracował tylko zdalnie,
w Domach Dziecka nie było odwiedzin. To był ciężki czas, choć radość z syna nam go
rekompensowała.
Po dwóch latach od drugiego zgłoszenia się do Ośrodka, w kwietniu 2021 roku, w końcu otrzymaliśmy telefon
z informacją o kolejnym dziecku. Była to 1,5 roczna dziewczynka, od roku przebywająca w Domu
Dziecka. Pamiętam jak po tej wiadomości rozpłakałam się ze szczęścia i nie mogłam doczekać się
pierwszego spotkania. Tu procedura była troszkę inna. Noworodka mogliśmy od razu zabrać do domu.
W przypadku starszego dziecka, potrzebowaliśmy kilku spotkań, by nawiązać z nim jakąś więź, zanim
trafi do naszej rodziny.
Byłam przekonana, że nasze pierwsze spotkanie będzie podobne emocjonalnie do spotkania
z synem. Okazało się zupełnie inaczej. Zobaczyłam przestraszoną dziewczynkę z krótkimi, rudymi
włosami, o bladej, wręcz ziemistej cerze. Miała szeroko rozstawione oczy i wysunięte do przodu ząbki,
spowodowane silnym odruchem ssania kciuka. Tym razem nie było miłości od pierwszego wejrzenia.
Mimo, że była przepięknie ubrana, w czerwoną sukienkę i białe rajstopki, ja widziałam tylko jej wady.
Nie umiała dobrze chodzić, prawie całą naszą wizytę przestała w jednym miejscu, kołysząc się z boku
na bok. Nie była zainteresowana zabawkami, które jej przynieśliśmy. Później zwróciła uwagę na klocki
i balon, który nadmuchałam. Starałam się z nią bawić, śpiewałam piosenki, próbowałam nawet
przytulić. W końcu i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Mąż był zakochany, a ja czułam się coraz
bardziej rozdarta. Nie dałam nic po sobie poznać. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie i wróciliśmy do
domu.
Po powrocie, powiedziałam mężowi o swoich odczuciach. Był bardzo zdziwiony. Dla niego to
była nasza córka. Przepłakałam całą noc i następny dzień. Nie umiałam sobie poradzić z emocjami.
Byłam zła na siebie. Najpierw tak cieszyłam się, że będę miała córkę, a później tak bardzo
doszukiwałam się w niej braków. Nie chciałam jej odrzucać, bo już tak długo na nią czekaliśmy
i miałam świadomość, że wiele rzeczy jest do wypracowania, jednak było mi bardzo ciężko to
zaakceptować. Z każdym kolejnym spotkaniem było coraz lepiej. Powoli oswajałam się z myślą, że ta
mała ruda istotka to moja córka. Miałam wiele złości w stosunku do siebie. Nie przypuszczałam, że
mogę tak myśleć i tak się zachowywać. Dużo siły znalazłam wtedy w modlitwie, zawierzając Bogu całą
naszą rodzinę, a zwłaszcza tę dziewczynkę, z prośbą by prowadził nas zgodnie ze Swoją wolą.
Po pięciu spotkaniach, które odbywały się wyłącznie w weekendy, mogliśmy zabrać dziecko
do domu i spokojnie czekać na rozprawę o przysposobienie. Wszystko odbyło się bardzo szybko
i w ciągu miesiąca staliśmy się rodzicami adopcyjnymi dziewczynki.
Nasze wspólne początki były bardzo ciężkie. Córka akceptowała tylko mnie. Praktycznie nie schodziła mi z rąk.
Nie chciała nic jeść. Syn był bardzo o nią zazdrosny. Ciągle jej dokuczał i wypominał, że nie chciał siostry, tylko brata.
Nie pozwalał jej wchodzić do swojego pokoju ani bawić się jego zabawkami. Gdy tylko jej coś nie pasowało,
wpadała w furię. Krzyczała, piszczała, rzucała się na ziemię, tarzała po podłodze, tupała nogami,
a nawet drapała się po twarzy i wyrywała sobie włosy. Takie ataki trwały kilkadziesiąt minut, nawet do
godziny. Byłam przerażona. Wcześniej nie widzieliśmy u niej takiego zachowania. Nie akceptowała
jazdy w wózku ani w foteliku samochodowym. Wszystkie próby kończyły się wrzaskiem, krzykiem
i biciem nas. Bałam się gdziekolwiek z nią wyjść. To był koszmar, zwłaszcza, że początkowo nie
czułam do niej takiej miłości, jak do syna. Zaobserwowałam też, że gdy przebudzała się po
popołudniowej drzemce, leżała cichutko w łóżeczku, ssała kciuk i czekała, aż ktoś do niej przyjdzie.
Starszy syn był śpiochem i miewał czasem 3-godzinne drzemki, dlatego początkowo myślałam, że
i ona tak długo śpi. Później wiedziałam, że jej wystarczy godzinny odpoczynek.
Uczyliśmy się siebie nawzajem. Staraliśmy się mówić do niej spokojnym tonem,
tłumaczyliśmy, że jest z nami bezpieczna, kiedy na to pozwalała, przytulaliśmy ją. Przynieśliśmy do
domu wózek i zaczęliśmy w nim wozić lalki i misie. Z czasem i ona chciała tak jeździć i polubiła
spacery. W końcu mogłam z nią gdzieś dalej wyjść. Do fotelika samochodowego też się przekonała.
Początkowo robiliśmy krótkie trasy do sklepu i z powrotem, by widziała, że zawsze wracamy do domu.
Polubiła jazdę samochodem. Po 3 miesiącach od zamieszkania u nas, zaczęła zbliżać się do męża.
Choć początkowo były to tylko krótkie chwile, jednak dla nas był to już kolejny ważny krok do przodu.
Otworzyła się też na nowe smaki, choć do tej pory jest małym niejadkiem. Z każdym dniem czuła się
bezpieczniej. Przestała ssać kciuk, a jej ząbki po jakimś czasie obniżyły się i wyprostowały. Coraz
częściej się uśmiechała, a w jej policzkach pojawiały się dołeczki. Gdy urosły jej włosy, nie było osoby,
która nie zwróciłaby uwagi na ich unikatowy kolor. Stała się prześliczną dziewczynką. Obserwując
energicznego brata, który coraz bardziej ją akceptował, szybko nadrobiła braki ruchowe. Z czasem
żadne drabinki na placu zabaw nie były jej straszne. W wieku 3 lat potrafiła już jeździć na dwukołowym
rowerze. Bardzo szybko zaczęła też mówić i zgłaszać potrzeby fizjologiczne. Ataki furii zdarzały się
coraz rzadziej i trwały coraz krócej. Gdy wyprawiałam jej pierwsze wspólne urodziny (2 latka), zdałam
sobie sprawę, że nie wyobrażam sobie już życia bez niej. Uświadomiłam sobie, że miłość to nie tylko
wzniosłe emocje, ale to przede wszystkim pragnienie szczęścia drugiej osoby i branie za nią
odpowiedzialności.
Córka niedługo skończy 6 lat. Jest odważna i bardzo zwinna. Uwielbia robić gwiazdy
i szpagaty, dlatego zapisaliśmy ją na zajęcia z akrobatyki. Lubi też wszelkie prace manualne:
wyklejanki, zabawy ciastoliną, malowanie farbami, robienie bransoletek z gumek i koralików. Szybko
nauczyła się literek i w wieku 4 lat potrafiła już czytać 3-4-literowe wyrazy, choć nikt z nas jej tego nie
uczył. Mimo, że jest najmłodsza w grupie, bo urodziła się w grudniu, to świetnie sobie radzi
w przedszkolu. Emocjonalnie nie jest idealnie. Zdarzają jej się jeszcze ataki złości, ale zawsze po nich
przychodzi się przytulić. Kiedy patrzę na zdjęcia sprzed 4 lat, widzę na nich jej pusty wzrok i smutną
twarz. Teraz można w niej dostrzec piękne roześmiane oczy i szeroki uśmiech. Rozkwitła nam, jak
najpiękniejszy kwiat.
Kiedy wydawało się, że osiągnęliśmy już pewną stabilizację w naszym życiu, w listopadzie
2023 roku, po raz kolejny otrzymaliśmy telefon z Ośrodka Adopcyjnego. Przyznam szczerze, że
takiego scenariusza nigdy sama bym sobie nie wymyśliła. Dowiedziałam się wówczas o istnieniu
biologicznego brata naszej córki, który od roku przebywał w Domu Dziecka i niedawno uregulowała
mu się sytuacja prawna. W tamtej chwili miał prawie 1,5 roku. Zapytano nas, czy chcemy rozważyć
możliwość przyjęcia go do siebie, żeby rodzeństwo mogło wychowywać się razem. Pamiętam tę
głuchą ciszę w słuchawce. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie spodziewałam się takiej wiadomości,
zwłaszcza, że 3 miesiące wcześniej zmieniłam pracę. Starszy syn dopiero co poszedł do pierwszej
klasy i potrzebował naszej uwagi. Przez myśl przeszły mi również początki po przysposobieniu córki,
które były dla mnie ogromnie trudne. Chyba niewiele wtedy pytałam, powiedziałam po prostu, że
oddzwonimy. Mimo ogromnego zaskoczenia i mnóstwa wątpliwości, gdzieś w głębi serca ta
wiadomość mnie ucieszyła. Kiedyś planowaliśmy przecież trójkę dzieci. Po telefonie nie mogłam się
na niczym skupić, byłam wtedy w pracy. Przyznałam się nowej kierowniczce, co właśnie się
wydarzyło. Na szczęścia wykazała się dużą empatią i zrozumieniem. Uściskała mnie serdecznie,
złożyła gratulacje i kazała jechać do domu. Mąż był chyba mniej przerażony niż ja. Poinformowaliśmy
dzieci o nowym członku rodziny. Syn bardzo się ucieszył, bo zawsze chciał mieć brata, natomiast
córka zareagowała mniej entuzjastycznie, ale nie była przeciwna.
Postanowiliśmy poznać chłopca i zgłosiliśmy się do Ośrodka.
Gdy zapoznaliśmy się z kartą dziecka, okazało się, że nie miało ono większych dolegliwości
zdrowotnych, rozwijało się prawidłowo, choć mając prawie 1,5 roku nie potrafiło jeszcze chodzić.
Przebywało wówczas na turnusie rehabilitacyjnym w innym mieście, więc musieliśmy trochę poczekać
na nasze pierwsze spotkanie. W tym czasie dopełnialiśmy wszelkich formalności. Byłam pełna obaw.
Znałam swoje uczucia z pierwszej i drugiej adopcji. Nie miałam więc pojęcia jak zareaguję tym razem.
Kilka dni przed Bożym Narodzeniem, po prawie miesięcznym oczekiwaniu, udało się w końcu
przywieźć chłopca do placówki w naszym mieście. Zobaczyliśmy ślicznego malucha z długimi blond
loczkami. Wyglądał jak mały aniołek. Był bardzo przestraszony i ciągle wtulał się w swoją opiekunkę.
Na turnusie rehabilitacyjnym spędził kilka miesięcy. Minęły dopiero dwa dni odkąd wrócił do Domu
Dziecka. Nagła zmiana otoczenia nie działała na naszą korzyść. Początkowo nie chciał nawet na nas
spojrzeć. Starałam się do niego mówić, pokazywać obrazki w książeczce, ale nic go nie interesowało.
Mąż usiadł zupełnie z boku i tylko się przyglądał. Po kilkunastu minutach prób zwrócenia jego uwagi
wyciągnęłam balon, który świetnie sprawdził się przy pierwszym spotkaniu z córką. Nadmuchałam go
i zaczęłam odbijać. Chłopiec od razu się odwrócił, uśmiechnął i próbując go złapać, zszedł w końcu z
rąk swojej opiekunki. Okazało się, że potrafi już chodzić, choć jeszcze bardzo niepewnie. Ominął mnie
i poszedł prosto w ramiona męża. Do końca spotkania siedział u taty na kolanach, przytulał się do
niego, aż w końcu zasnął. Do mnie nie chciał przyjść, ale i tak odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam już,
że to także nasze dziecko.
Przez ponad miesiąc odwiedzaliśmy chłopca w Domu Dziecka. Spotkania dalej możliwe były
tylko w weekendy. Za każdym razem, na widok męża, reagował dużą radością. Przez ten czas ani
razu nie przyszedł do mnie na ręce. Było mi trochę smutno, jednak cieszyłam się na widok jego relacji
z tatą. Okazał się bardzo radosnym i energicznym dzieckiem. Bardziej przypominał mi starszego syna
niż córkę. Na tamten moment, dzieci szybko go zaakceptowały. Kilka lat wcześniej córka przebywała
w tej samej placówce i trochę obawiałam się, czy takie odwiedziny przywrócą jej jakieś wspomnienia
z tamtego okresu, ale na szczęście nic nie pamiętała. Chcieliśmy jak najszybciej zabrać chłopca do
domu, ale wszystko strasznie się przeciągało. W poprzednim przypadku, sąd od razu wyznaczył nam
datę styczności i po dwóch tygodniach mogliśmy zabrać córkę ze sobą. Tym razem najpierw
wyznaczono nam kuratora, co trochę nas zdziwiło, bo wcześniej taką wizytację mieliśmy jak dzieci
były już z nami. Okres świąteczno-sylwestrowy oraz styczniowe ferie zimowe nie sprzyjały szybkim
odwiedzinom. W Domu Dziecka zaczęto już dopytywać się, kiedy zabieramy chłopca do domu. Pani
kurator zjawiła się w końcu u nas pod koniec stycznia i sama przyznała, że pierwszy raz spotyka się
z taką sytuacją, że przychodzi do rodziny, gdy dziecka nie ma jeszcze w domu. Nie wiem, czy sąd miał
jakieś wątpliwości wobec nas co do trzeciej adopcji, ale było to dziwne. Na szczęście następnego dnia
data styczności została wyznaczona i za kilka dni mogliśmy zabrać synka do domu.
Kiedy chłopiec nas zobaczył, z radością wskoczył tacie na ręce. Jazda samochodem bardzo
mu się podobała, jednak do mieszkania wcale tak chętnie nie chciał wejść. Zaczął płakać, ale uspokoił
się, gdy dałam mu coś do jedzenia. Do dziś to mały łakomczuszek. Starsze dzieci były akurat na
feriach u dziadków, więc mieliśmy kilka dni tylko dla siebie. Pierwszego wieczora zasnął w ramionach
taty. Przespał spokojnie całą noc, obudził się z uśmiechem na twarzy i po raz pierwszy się do mnie
przytulił. Poczułam się ogromnie szczęśliwa. To naprawdę niewiarygodne, ale chłopiec następnego
dnia zachowywał się tak, jakby był z nami od zawsze. Nie bał się, ciągle się uśmiechał. Trochę się
buntował przy zasypianiu, ale ogólnie nie sprawiał większych problemów. To cudowny, otwarty,
bardzo radosny, energiczny i ciekawy świata chłopiec. Sąsiedzi są pełni podziwu jak wiele radości ma
w sobie ten mały człowiek. Szybko opanował bieganie i chodzenie po schodach. Bardzo polubił jazdę
na rowerze, gdy już nauczył się pedałować. Jeszcze mało mówi, ale z pomocą logopedy robi ogromne
postępy. Obecnie ma 3 latka i jest taką małą iskierką, która dopełnia naszą rodzinę. Dla mnie to
prawdziwe słoneczko na pochmurne dni.
Niestety, nasze wspólne życie po trzeciej adopcji, wcale nie było tak sielankowe jak mogłoby
się wydawać. Kiedy młodszy synek zamieszkał z nami, znów zaczęły się problemy z córką. Była
bardzo zazdrosna o młodszego brata. Ataki furii i agresji znów się nasiliły. Potrafiła popychać i bić go
bez powodu. Nie pozwalała mu dotknąć żadnej swojej rzeczy. Na szczęście synka łatwo było uspokoić
i szybko zająć inną zabawką. Reakcje córki często były nieprzewidywalne. Niekiedy mogła mieć
powód do złości, a reagowała normalnie, a czasami z jakiejś błahostki robiła taką awanturę, że
słychać było ją w całym bloku. Jej upór i chęć zwrócenia na siebie uwagi bywały czasem nie do
zniesienia. Starałam się ją angażować do pomocy przy bracie, prosiłam, żeby przyniosła mi pieluszkę,
pomogła przy kąpaniu czy pchała wózek, żeby czuła się ważna. Chwaliłam ją za to. Bardzo czuła się
wtedy dumna, ale gdy tylko coś szło nie po jej myśli, zaczynała się furia.
Niedługo miną 2 lata od naszej ostatniej adopcji. Jest zdecydowanie lepiej, jednak jeszcze
dużo pracy przed nami. Być może nasza córka ma taki charakter, być może to kwestia płci, a może to
jej pierwsze miesiące życia bez miłości i czułości odbiły na niej takie piętno? Choć nie pamięta
budynku, czy jednak fakt, że trafiła do placówki na początku trwania pandemii, gdzie jako
6-miesięczne niemowlę, zgodnie z ówczesnymi procedurami, musiała odbyć kwarantannę, leżąc przez
dwa tygodnie sama w innym pomieszczeniu, nie miało żadnego wpływu na jej rozwój emocjonalny?
Czy to, że przez kolejny rok nie znała uśmiechu ani bliskości drugiego człowieka, bo odwiedzali ją
ludzie w maskach i nikt jej nie przytulał, bo się bał, nie miało żadnego znaczenia? Wszyscy żyliśmy
wtedy w strachu, ale czy ten czas nie ma teraz odzwierciedlenia w jej zachowaniu? Czy już wtedy tak
mocno nie pragnęła, by ktoś ją zauważył? Nie wiem tego na pewno, ale widzę, jak bardzo potrzebuje
czuć się kochana bezwarunkowo, bez względu na to czy jest grzeczna czy nie. Dużo z nią
rozmawiamy, tłumaczymy i zapewniamy o swojej miłości. Wierzę, że kiedyś poczuje się na tyle
bezpieczna, że ataki miną zupełnie.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, jestem wdzięczna za to, co dane mi było
przeżyć. Każda adopcja była inna, a jednak wszystkie były wyjątkowe. Na poszczególnych etapach
spotykaliśmy różne przeszkody. Jedne procesy przynosiły więcej radości, inne więcej trudu, ale
wszystko to sprawiało, że stawaliśmy się coraz silniejsi i bliżsi sobie. Niczego nie żałuję. Mam
wspaniałe dzieci i cudowną rodzinę. Nie jesteśmy idealni. Rodzeństwo kłóci się między sobą. Bywa,
że i nam brakuje cierpliwości, gdy zmagamy się z kolejnym buntem. Czasem jest naprawdę ciężko,
ale wiem jedno: warto znosić trud adopcyjnego rodzicielstwa, aby móc obserwować jak wspólnie
spędzony czas, wiara w możliwości drugiego człowieka i okazana miłość dodają mu skrzydeł.
Cudownie jest widzieć jak nasze dzieci się zmieniają, rozkwitają, jak stają się bardziej radosne,
odważne i coraz bardziej gotowe, by samodzielnie zdobywać świat.
Mama Adopcyjna