„Łączy nas niewidzialna nitka miłości”

Doskonale pamiętamy ten dzień - 23 sierpnia 2023 roku. Tego dnia telefon z Archidiecezjalnego
Ośrodka Adopcyjnego we Wrocławiu, gdzie byliśmy przygotowani do adopcji, odebrał mój mąż. Był to
najważniejszy telefon w naszym życiu, ponieważ otrzymaliśmy propozycję adopcji dwójki dzieci, rodzeństwa
— dziewczynki w wieku 8 lat i chłopca w wieku 10 lat. Informację tę przekazał mi mąż telefonicznie, ponieważ
był wtedy w pracy. Wcześniej, podczas rozmów w ośrodku adopcyjnym byliśmy otwarci na adopcję dziecka w wieku wczesnoszkolnym, jednak doskonale pamiętam słowa Pani, która przeprowadzała z nami wywiad w domu, 
czy może to być na przykład dziecko dziesięcioletnie, wówczas odpowiedziałam, że to dla mnie trochę
za dużo. W tamtym czasie byłam wychowawcą klasy czwartej, więc miałam codzienny kontakt z dziećmi w podobnym wieku. Wiedziałam, jakie potrafią być — pełne energii, emocji, czasem buntownicze, a czasem niezwykle wrażliwe. 
W głowie natychmiast pojawiły się pytania: Czy sobie poradzimy? Czy uda nam się
zbudować z nimi więź? Czy będą chcieli być z nami?

Z jednej strony przed spotkaniem czuliśmy ogromną ciekawość i nadzieję, a z drugiej — lęk przed
nieznanym. Wiedzieliśmy jednak, że każde dziecko zasługuje na dom i miłość, i pamiętam doskonale słowa
męża, że jeśli ktoś dzwoni do nas z propozycją tych właśnie dzieci, to może nie jest to przypadek. Pamiętam
również, jak moje myśli krążyły wokół tych dwóch małych osób, których jeszcze nie znaliśmy, ale które mogły
wkrótce stać się częścią naszego życia.

Doskonale przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. Było to słoneczne, wrześniowe
przedpołudnie. Kiedy weszliśmy do pokoju, w którym przebywały dzieci, naszym oczom ukazała się
dziewczynka o jasnych blond włosach i drobnej budowy chłopiec. Najpierw zobaczyliśmy ich spojrzenia —
nieśmiałe, czujne, trochę nieufne. Uśmiechnęliśmy się, ale głosy nam lekko drżały, kiedy się
przedstawialiśmy.

Usiedliśmy razem na kanapie. Pani pedagog z ośrodka próbowała rozładować napięcie, pytając o ulubione bajki 
i zabawy dzieci. Ku naszemu zaskoczeniu, po kilku minutach atmosfera zaczęła się rozluźniać.
Chłopiec z dumą pochwalił się, że potrafi bardzo dobrze grać w piłkę i układać kostkę Rubika. Dziewczynka
opowiedziała, że gra na ukulele, lubi rysować i ćwiczyć. Już po chwili oznajmiła, że chce coś pokazać —
zrobiła szpagat, a zaraz potem kilka gwiazd. Widać było, że bardzo chce zrobić dobre wrażenie, że potrzebuje
być zauważona, doceniona. W jej oczach była duma, ale też nadzieja. Chłopiec z kolei przyniósł atlas. Usiadł
obok mnie i z powagą zapytał, skąd przyjechaliśmy. Wspólnie szukaliśmy naszego miasta, porównywaliśmy
odległości, a potem opowiadał o miejscach, które chciałby kiedyś odwiedzić. Był ciekawy, dociekliwy, pełen
pasji — widać było, że świat go fascynuje. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, dziewczynka
spojrzała na mnie i cicho zapytała: „— Czy Pani chciałaby nas adoptować?”. Byłam bardzo zszokowana.
Wiedziałam, że nikt z dorosłych nie powiedział im, kim jesteśmy i dlaczego do nich przyjechaliśmy, na razie
byliśmy gośćmi — a jednak, dzieci często czują więcej, niż dorośli potrafią wyrazić słowami. Odpowiedziałam
spokojnie, że na razie się poznajemy, ale że bardzo się cieszę, że mogę z nimi spędzić ten dzień.
Po pierwszym spotkaniu czuliśmy wielką ulgę i spokój, ponieważ czuliśmy wewnętrznie, że to mogą
być wkrótce nasze dzieci, na które tak bardzo czekaliśmy.

Nigdy nie zapomnimy tych pierwszych dni, do których zresztą do tej pory często wracamy. Doskonale
pamiętamy wszyscy moment, gdy wspólnie zatrzymaliśmy się podczas naszego pierwszego spaceru i zapytaliśmy dzieci, 
czy one chciałyby, żebyśmy byli ich rodzicami i czy pragnęłyby z nami w przyszłości zamieszkać. W ich oczach ukazała się dziecięca radość i nadzieja na wspólny, bezpieczny dom. Na kolejnym ze spotkań z dziećmi poszliśmy na wspólny spacer do pobliskiej miejscowości. Było wtedy ciepłe, słoneczne popołudnie. Mąż szedł z córką za rękę, a ja doskonale pamiętam,  że miałam pewne obawy, czy mogę zrobić ten drobny gest — czy mogę złapać chłopca za rękę. 
Bałam się, że jeśli to zrobię, może się odsunąć, że to będzie dla niego za dużo, za wcześnie. 
Ale kiedy w końcu się odważyłam, on nawet się nie zawahał. Jakby tylko na to czekał. 
Nasze dłonie splotły się naturalnie, bez słów. Ten prosty gest powiedział więcej niż cokolwiek innego 
— o zaufaniu, o potrzebie bliskości, o tym, że powoli zaczynamy budować coś wspólnego.
Szliśmy tak chwilę w milczeniu, a ja miałam łzy w oczach, choć starałam się je ukryć. Wiedziałam, że to
początek czegoś naprawdę ważnego.

Pierwszym prezentem, jaki dzieci od nas dostały, gdy już z nami zamieszkały, były rowery.
Chcieliśmy, żeby mieli coś swojego. Coś, co da im poczucie radości i swobody. Kiedy zobaczyli rowery, ich
twarze rozświetliły się uśmiechem — takim prawdziwym, szczerym, dziecięcym. Od tego dnia rowery stały się
ich małą niezależnością. Wspólnie z mężem zwiedzali nasze miasto, odkrywali okoliczne ulice, uczyli się, jak
trafić do parku, sklepu, szkoły. Często wracali zmęczeni, ale szczęśliwi — z nowymi opowieściami o tym, co
zobaczyli i kogo spotkali po drodze. Dzięki temu poznawali swoje nowe miejsce na ziemi, krok po kroku.

Nasza rodzina także przyjęła ich bardzo ciepło. Ciocie, wujkowie, kuzynowie — wszyscy od razu
okazali im serdeczność i zainteresowanie. Nikt nie pytał zbyt wiele, nikt nie oceniał. Po prostu byli — obecni,
życzliwi, gotowi przyjąć dzieci z otwartymi ramionami. Widać było, że dzieci czują się coraz pewniej, że powoli
zaczynają wierzyć, iż naprawdę są u siebie.

Jak w każdej rodzinie zdarzają się trudniejsze momenty — brat z siostrą czasem się kłócą, czasem
zbyt gwałtownie wyrażają swoje emocje. Ale te sytuacje są też lekcją cierpliwości i zrozumienia. Zawsze
staramy się dochodzić do porozumienia. Uczymy się słowa „przepraszam” i pokazujemy, że nie trzeba się bać
przyznać do błędu. I choć czasem pod wieczór przychodzi lekkie zmęczenie i napięcie nerwowe, następnego
dnia zaczynamy od nowa. Dzięki tym chwilom uczymy się, że rodzina to nie tylko piękne momenty, ale też
codzienna praca nad sobą i nad naszymi relacjami — cierpliwość, empatia i wspólne pokonywanie trudności.
To właśnie te momenty budują prawdziwe więzi.

Od początku założyliśmy także, że takim głównym miejscem spotkań w naszym domu będzie kuchnia
i wspólne spotkanie przy stole. Zawsze staramy się jeść razem posiłki, ale takim najważniejszym momentem
jest wspólny obiad. To podczas tego posiłku mamy czas na opowiadanie, co w szkole, jakie przyjemne rzeczy
nas spotkały, ale także, czy doświadczyliśmy czegoś przykrego. Na szczęście nasze dzieci chętnie zwierzają
się z wielu spraw, co na pewno ułatwia nam wspólny kontakt i pozwala na rozwiązywanie wielu spraw na
bieżąco.

Od chwili adopcji, czyli od dwóch lat, każdego wieczoru klękamy razem do modlitwy. Stało się to
naszym codziennym rytuałem — chwilą wyciszenia po pełnym wrażeń dniu. Dzieci, mimo że nie są już
maluchami, mają ogromną potrzebę tej bliskości. To dla nich moment bezpieczeństwa, wyciszenia, poczucia,
że jesteśmy razem. Po modlitwie nigdy nie rozchodzimy się od razu. Zawsze proszą, żebym mama lub tata
jeszcze chwilę zostali — żeby porozmawiać, pośmiać się, czasem po prostu posiedzieć w ciszy. I choć
czasami po cały dniu czujemy zmęczenie, to wiemy, że te wspólne momenty przed snem są dla nas
wyjątkowe. To wtedy najczęściej dzieci mówią o swoich uczuciach, zadają pytania, dzielą się tym, co przeżyli.
Patrząc, jak wieczorem, po całym dniu, zamykają oczy do snu, czujemy wdzięczność — za zaufanie,
które nam okazują, za to, że możemy być przy nich, gdy zasypiają spokojni. W takich chwilach wiem, że dom
to nie tylko ściany i dach nad głową, ale właśnie te wieczorne rozmowy, dotyk dłoni, ciepło obecności.

Dziś, kiedy patrzymy na nas z perspektywy czasu, mamy coraz silniejsze poczucie, że to nie tylko my
daliśmy im dom. Tak naprawdę — to oni dali go nam.

Dali nam sens, ciepło i codzienność, której wcześniej brakowało. Można byłoby jeszcze dużo pisać i bardzo
trudno ująć te dwa lata w kilkunastu zdaniach, ponieważ tak wiele się od tego czasu wydarzyło w naszym
wspólnym życiu. Jednak któregoś dnia jedno z dzieci powiedziało coś, co zapamiętam na zawsze:
— „Łączy nas niewidzialna nitka miłości”.

I to myślę jest najpiękniejsze podsumowanie naszej dotychczasowej historii. Bo choć ta nitka jest
niewidoczna, czujemy ją każdego dnia — w spojrzeniu, w uścisku dłoni, w ciszy, gdy jesteśmy razem. 
Ona trzyma nas blisko, nawet wtedy, gdy wszystko inne wydaje się trudne.

Rodzice Adopcyjni